MORTSPIRT
PROLOG
Krople deszczu uderzały o szybę. Z początku była to lekka mżawka, ale z każdą minutą deszcz przybierał na sile, a w oddali słyszalne były trzaski piorunów. Kobieta leżąca w łóżku przebudziła się z lekkiego snu. Przetarła dłońmi zmęczone oczy i uniosła głowę ku oknom, aby zmierzyć deszcz spojrzeniem pełnym nienawiści. Ku jej zdziwieniu, na szybie nie ujrzała żadnych śladów deszczu. Okna jak były za dnia suche takie są i teraz. Zmarszczyła brwi i niezdarnymi ruchami zrzucając z siebie kołdrę wstała z łóżka. Podeszła do okna i znużonym gestem odsunęła firanę. Nieprzytomnym wzrokiem przyglądała się podwórkowi, ale nie ujrzała ciemnych, burzowych chmur i ulewy. Zdecydowała się ostatecznie otworzyć okno i wystawiła za nie głowę. Lecz, nie poczuła na sobie lejących strumieni. Na zewnątrz wcale nie padało. A mimo to, odgłosy burzy nasilały się.
- O co chodzi? – Szepnęła do siebie. Wycofała się w głąb pokoju. Spojrzała ostatni raz w okno. Deszcz nie pochodził stamtąd. Zagryzła wargę z zaniepokojenia, gdy nagle poczuła coś zimnego we włosach. Sztywnymi palcami sięgnęła do pukli kasztanowych włosów. Miała mokre włosy. We włosach miała deszcz... Ponownie coś zimnego skapnęło jej na nos. Z zaskoczenia aż odskoczyła. Dłonią sięgnęła za siebie do klamek drzwi. W nerwowych ruchach zaczęła ją szarpać i wystukiwać kod otwierający, gdy na jej głowę spadały coraz bardziej obfite krople deszczu.
- Halo? Co się dzieje?! Dlaczego w budynku pada deszcz?! – Krzyknęła w nadziei, że ktoś ją usłyszy i wyjaśni tą dziwną sytuację. Może pękła jakaś rura na górze? Albo ktoś nie zakręcił wody? Ale to było niemożliwe ze względu na codzienną kontrolę i doskonały system mechaniczny działający w Oddziale. Oraz fakt, że woda nie przeciekała z góry, tylko ona padała, czuła zapach deszczu i burzy. Słyszała cały czas trzaski, chociaż ich nie widziała. Gdy opuszkami palców wybiła prawidłową kombinację z ostrym zamachem otworzyła drzwi i zamarła. Na kamiennych korytarzach lały się kałuże wody. Woda w zastraszającym tempie zaczęła się podnosić. Z nurtem płynęła w stronę schodów. W dół. Nie widziała na korytarzach nikogo. Nie powinno ją to dziwić. Był dzisiaj jeden z tych dni, w których większość naukowców i pomocników zbierała się w laboratorium, aby obserwować nastający Cud. Więc dlaczego dzieje się coś takiego? Podczas dwuletniej pracy w Oddziale nie była świadkiem takiego wydarzenia. To nie jest normalne. Nikt jej nie ostrzegał, że może się stać coś takiego niebezpiecznego. Kobieta próbowała biec na tyle szybko, aby nie dosięgnął ją poziom wody. Zbiegała na dół schodami do laboratorium. Była cała mokra. Jej suknia nocna przylegała do ciała. Spływały po niej strumienie wody. Widziała jak przez mgłę. Wielkie krople spływały z jej czoła zostawiając tylko niewyraźną wizje w oczach. Trzepotała nerwowo rzęsami, aby chociaż trochę pozbyć się tego nadmiaru. Serce kołatało jej szalenie jak u kolibra. Dlaczego musiała zostać u siebie na tą noc? Gdyby wczoraj nie musiała lecieć do Grecji z pozycją biznesową do Szamana, który z resztą i tak ją odprawił, nie byłaby taka wycieńczona i nie kazaliby jej odpocząć. Mogłaby być wtedy razem z całą ekipą, która na pewno by ją w tym momencie uspokoiła i wyjaśniła, że to co się dzieje w Oddziale to jest coś zupełnie normalnego. Przecież musieli być już świadkami takiego zdarzenia, prawda? To już na pewno się zdarzyło…Uspokajała się w myślach. Omal nie wywróciła się zatopiona w rozmyślaniach, przez co ust naszło jej wody i zaczęła się krztusić. Ustała i zaczęła głęboko oddychać. Odkaszlnęła i wypluła wodę. Poklepała się po klatce piersiowej i jak wcześniej po prostu ruszyła przed siebie.
- Halo! Czy ktoś mnie słyszy?! – Krzyknęła z całych płuc. Odpowiedział jej tylko trzask piorunów. Jej bose stopy zaczęły robić się sztywne, i tak samo powoli poczynały jej nogi i dłonie. – Do cholery, czy ktoś mnie słyszy?!
Nie była zwolenniczką przekleństw, ale była zbyt przerażona, aby rozmyślać nad tym co mówi. Chciała znaleźć resztę personelu i upewnić się, że są bezpieczni. Ale przede wszystkim chciała odnaleźć Thomasa, jej narzeczonego, który jest pielęgniarzem i na pewno jest razem z resztą, gdyż musi odebrać narodziny. Żałowała, że nie jest z nim. Zeszła do piwnic. Woda sięgała jej do połowy łydek. Nurt był ostry. Odwróciła szybko głowę. Nie ma nikogo. Jest już na dobrym piętrze, teraz musi tylko dobiec do stalowych ciężkich drzwi za którymi kryje się laboratorium. Nie myślała o niczym tylko biegła w rwącej wodzie, coraz bardziej zmęczona oporami deszczu. Przy końcu drogi z radości skoczyła ku drzwiom i zanim zdecydowała się wystukać kod walnęła pięściami w drzwi. Nikt nie otwierał. Nie bawiąc się dłużej, szybko wpisała kombinacje cyfr 73766. Drzwi zostały otwarte i kobieta od razu wskoczyła do środka. Zamknęła drzwi, aby za nią nie wpłynęły strumienie wody. Roztrzęsiona osunęła się odwrócona plecami do drzwi. Zamykała i otwierała na powrót oczy w takt odgłosu piorunów.
-Victorio, kochanie, wszystko w porządku?! Ciii… jesteś już bezpieczna… Cieszę się, że dotarłaś tutaj– Kobieta czuła oplatające ją silne ramiona. Zatrwożona wbiła w nie palce. Były dla niej kotwicą, która utrzymywała ją przy przytomności. Wciągnęła nosem przyjemny, męski zapach. Był to zapach jej narzeczonego. Charakterystyczny kochający zapach, przy którym uwielbiała rano się budzić. Lecz tym razem był on dla niej ostoją, która trzymała ją przy zdrowych zmysłach.
-Thomas! Wiecie co się dzieje na zewnątrz tego pomieszczenia? Pada ule– Nie zdążła dokończyć zanim ktoś jej przerwał
- A myślisz, że tutaj to co się dzieje? – Warknął jakiś mężczyzna podchodząc bliżej pary.
- Co masz na myśli? – Spytała cicho, nie unosząc głowy znad uspakajającego uścisku ukochanego mężczyzny.
- Podobno wpływ na to ma jedno z nowo narodzonych - Szepnął Thomas uspokajająco - Ja sam nie wiem do końca jak to się stało. Panuje wielkie zamieszanie - Od razu machnął dłonią. Tym gestem kazał zatrzymać się nadchodzącemu brunetowi w kitlu. Mężczyzna zatrzymał się, syknął z oburzenia i wycofał się w głąb pomieszczenia. Nagle zabłysło żółte światło. I szybko ustało. Kobieta przełknęła ślinę i wstała trzymając się ramienia narzeczonego. Nic nie widziała. W pomieszczeniu panowała ciemność z powodu wyładowania elektryczności, jedyne światło dochodziło zza ściany, gdzie miało miejsce wyjątkowe wydarzenie, odbywające się tylko dwa razy do roku. I dzisiaj był właśnie taki dzień. Zerknęła zza ścianę i ujrzała siedzącego na wózku mężczyznę. Kobieta nie myśląc nad tym drugi raz szybkim, chaotycznym krokiem podeszła do niego ciągnąc ze sobą narzeczonego. Thomas poprawiał spadający z niego fartuch. Zbliżyła się, zaciekawiona. Thomas zerkał na nią kątem oka, upewniając się czy wszystko z nią w porządku. Kobieta jak zahipnotyzowana wpatrywała się w pojedyncze łóżeczko, przy którym czuwał mężczyzna.
- Thomas, mówiłem, żeby nikt tutaj nie podchodził – Szepnął głos. Obydwoje jak na wznak spojrzeli w prawo i ujrzeli mężczyznę, którym był Richard Raven, dyrektor tego miejsca i główny przedsiębiorca dzisiejszego wydarzenia. Był to starszy mężczyzna, ale bardzo dobrze się trzymał. Widać, że lata siłowni nie poszły na marne, ale teraz ku porażce jego dawnej glorii jeździł na wózku. Podobno miał niedowład nóg, ale to nie powstrzymywało go od pełnienia głównej funkcji w Oddziale. Victoria rzadko miała okazje widywać go na własny oczy, ponieważ przeważnie przesiadywał zamknięty w biurze zajęty robieniem jego “rzeczy. Ale szanowała go, gdyż ogarnięcie tego, choć, dobrze funkcjonalnego instytutu było ciężkim zajęciem, ponieważ czasem, tak jak dzisiaj, panował chaos.
- Rozumiem… Ale chciałem uspokoić moją narzeczoną – Wyjaśnił Thomas – Była sama w budynku mieszkalnym i nie wiedziała co się dzieje. – Victoria nie mogła się powstrzymać i dodała:
- Za laboratorium pada deszcz, korytarze są wypełnione wodą
Richard nawet na nią nie spojrzał tylko kiwnął głową w niemym uznaniu. Wydawał się aż nadto spokojny.
- Czy pan dyrektor wie coś o tym? – Spytała opieszale. Starszy mężczyzna skierował ku niej na chwilę wzrok po to, aby kiwnąć głową w kierunku łóżeczka. Victoria przeniosła wzrok z nad Dyrektora i spoczęła na świeżo urodzonym dziecku, cichym jak nieżywe. Lecz jego malutka klatka piersiowa ruszała się z góry na dół. Miało różową skórę i ściśnięte pięści. Na głowie mały kęp włosów. Kobieta uśmiechnęła się patrząc na ten obrazek. Ten widok dodawał jej sił. Od zawsze kochała dzieci i nie mogła się doczekać, aż z narzeczonym zdecydują się na jedno.
- Czyli za tym wszystkim, stoi to dziecko…? - Kobieta nie mogła w to uwierzyć. Jak jedno, bezbronne dziecko mogło spowodować tak opłakany stan Oddziału. Skąd ono nabrało takich sił, aby w tym wielkim budynku wywołać taką ulewę. Nie był przecież Szamanem ani Żywiołakiem, tylko Odrodzonym. Nie powinien mieć takich zdolności... Thomas zagryzł wargę. Wyglądało to jakby mężczyzna mimo obcowania z tym dziwnym zjawiskiem przez dłuższy czas nie mógł go przez przyswoić. W czasie, w którym Victoria z otumanieniem wpatrywała się w chłopczyka, do mężczyzny na wózku przybiegł jeden z doktorów, Charlos, który sprawował rolę wiodącą w tym eksperymencie. To on nadzorował wszystkie obiekty, które nosiły w sobie Odrodzonego. Notował i obserwował wszystkie zmiany prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie umykał mu nigdy żaden szczegół. Jego obserwacje podlegały tylko i wyłącznie pod dyrektora i nikt inny nie miał prawa w nie ingerować i zmieniać. Charlos był starszym mężczyzną z okularami jak denka oraz wiecznie srogą twarzą. Miał na sobie kitel i chociaż w ciemnościach ledwo rzucało to się w oczy, można było wypatrzeć na nim ślady krwi.
- Dyrektorze, melduję, że wszystkie obiekty zostały przeniesione na eksterminację oraz wstrzyknęliśmy powietrze dożylnie. Jednak co zrobimy z Dzieckiem? Pozostali Odrodzeni są w dobrym stanie. Dwóch Orłów oraz jedna Antylopa. Oczekujemy na twoją decyzję. – Powiedział i spojrzał z oczekiwaniem na dalsze rozkazy. Richard pokiwał głową i od razy odrzekł, jakby w ogóle nie musiał zastanawiać się nad dalszym losem Dziecka, tylko wiedział instynktownie co z nim zrobić. Ciemna chmura powoli rosła.
- Naznaczcie go Krukiem, po czym unicestwić go. – Rzekł oschle i odjechał na wózku do łóżek z innymi dziećmi.
Victoria zamarła.
Zabić? Dziecko?
Nie mogła dopuścić do siebie tej myśli, że ktoś mógłby zabić jakiekolwiek dziecko. A zwłaszcza dyrektor. Przecież rok czekał na nowych Odrodzonych. Przecież to jego pot i krew. To jego dzieło. Spojrzała na Thomasa błagalnym wzrokiem. On zaś tylko pokręcił głową i nic nie powiedział. Szarpnęła rękawem jego kitla, aby ją wysłuchał.
- Victorio, wiem, że kochasz dzieci… Ale przecież, wiesz na co się pisałaś jak brałaś tą robotę.
- Kochanie, to wcale nie o to chodzi! On chce zabić nowo narodzone dziecko! I z jakiego powodu? Z jakiego powodu?! Wiem, że to są Odrodzeni i że ten jeden spowodował tą burzę! Ale co to ma do czego?! – Nie panowała nad swoim głosem. Drgał i trząsł się. Narzeczony próbował ją uspokoić.
- Krukiem? – Zapytała Phebe, jedna z młodszych i genialnych naukowców. Victoria bardzo ją lubiła, ponieważ były w podobnym wieku i obie uwielbiały czytać powieści kryminalne. Ich tematy głównie skupiały się wokół tego. Conan Doyle, Agata Christe, Andrea Camilleri itp… Victoria próbowała uśmiechnął sie do niej na powitanie, a dziewczyna zerknęła na nią zaskoczona. Zapewne wyszedł jej grymas zamiast uśmiechu. Phebe była zdziwiona jej widokiem, ponieważ nie spodziewała się, że spotka Victorię w laboratorium.
- Kruk, według starych kronik Braci, miałby być tym Odrodzonym, którego moc wykraczała poza pozostałych Odrodzonych i sprowadzała na Oddział zniszczenie. – Wyjaśnił treściwie Charlos. - A właściwie zniszczenia całego świata.
Mają na myśli, że ta burza jest zniszczeniem Oddziału, która doprowadzi do unicestwienia świata? Brzmi to trochę bajkowo. Ale nie mogła wymagać czegoś poważniejszego od pięciowiecznych pism. Victoria potarła ramiona. W laboratorium wcale nie było cieplej niż w korytarzach wypełnionych wodą. Była ciągle wzburzona oświadczeniem dyrektora, ale trochę ochłonęła, chociaż w głębi nie chciała odpuścić zamordowania dziecka i czuła, że powinna coś z tym zrobić. Nie chciała zostawiać chłopczyka na pastwę losu. Ale.. musiała czekać na odpowiedni moment. Wiedziała, że choć Thomas sądził, że słuszne jest podążanie za ślepymi rozkazami Oddziału, to za tą maską się z nią zgadzał. Widziała jak ściskał, przy oświadczeniu dyrektora, pięści i patrzył zmrużonymi oczami na odgrywającą się scenę. Znała go lepiej niżeli on by sądził. Spojrzała na duża grupę naukowców przy reszcie Odrodzonych. W najbliższych kilku minutach, podejdzie Gaetano z laserem palowym i wykreśli odpowiedni znak na ciele dziecka, i w tamtej chwili wszyscy się odsuną, oprócz niej. Następnie, Phebe pójdzie po Ivano, który zajmował się eksterminacją obiektów, więc prawdopodobnie zrobi to z Krukiem. I to prawdopodobnie idealna chwila, aby uratować dziecko. Ale… Victoria nabrała wątpliwości. Czy opłacało się rezygnować z tak dobrej pracy dla dziecka? Czy będzie warto uciekać przed Oddziałem? Być na celowniku? Czy Thomas się zgodzi? Nie.. .z tym nie ma problemów. Na pewno się zgodzi. Spojrzała na twarz małego i aż zamarła. Miał otwarte oczy. Wpatrywał się w nią swoimi srebrnymi jak tarcza księżyca oczami. Zamarła. Wszystkie wątpliwości nagle z niej uleciały. Wszystko czego pragnęła dostrzegła w tym srebru. Posrebrzane oczęta stały się dla niej wszystkim.
- Thomas, proszę… - Odwrócił się ku niej – Spójrz na niego. – Podszedł. – W jego oczy.
Victoria w tym czasie przywołała w pamięci drogę ucieczki. Gdy wyjdą z laboratorium, na hol, który będzie cały w wodzie, będą musieli skierować się schodami w górę omijając blok obiadowy dla personelu, skręcając przez sala dojściową i mogliby wyjść na zewnątrz. Byłaby to najszybsza droga to wyjścia z Oddziału. Całą resztę musieliby improwizować.
Mężczyzna wykonał prośbę kobiety z niepewnością. Ale ufnie pochylił się nad dzieckiem.
- Dyrektorze! Blok numer dwa został zalany – Zza oddzielonego pół-ścianą pomieszczenia dobiegł głos któregoś z naukowców.
- Oh, to niedobrze, przecież tam są Odrodzeni. – Szepnęła Phebe. Phebe wciąż była świeżą pracownicą i nie mogła zrozumieć tego, że nikt tak naprawdę nie troszczy się o życie Odrodzonych. Osoba kierująca Oddziałem nigdy nie miała głębszych uczuć do Odrodzonych i traktowała ich przedmiotowo, tak samo poczynała reszta załogi. Każdy zignorował jej komentarz, a zza ściany wyszedł Gaetano, w rękach, na których miał rękawiczki trzymał laser palowy. Był to mężczyzna jeszcze przed trzydziestką, z brązowymi włosami na których wiecznie nałożona miał czapkę z daszkiem do tyłu. Zbliżył się do łóżeczka, a Victoria poczuła matczyny instynkt, gdy ujrzała jarzący się laser, ale w ostatniej chwili opanowała się, kiedy Thomas złapał ją za rękę w pocieszeniu. Naznaczanie Odrodzonych nie było bolesne, chociaż nie należało do najprzyjemniejszych. Młodo narodzony zazwyczaj po zabiegu kulił się i płakał. Gaetano miał teraz za zadanie wypalenia podobizny kruka na lewym barku lub na prawym biodrze. Victoria nie rozumiała jaka to była różnica i gdy pytała się starszyzny oni również nie znali na to odpowiedzi.
- Idę zobaczyć sytuację bloku drugiego, Phebe weźmiesz Grima i ułożysz go do inkubatora - Richard wydał polecenie, odwrócił wózek, poklepał Gaetano po ramieniu. Przejeżdżając obok Victori i Thomasa szepnął:
- Mam nadzieję, że twoja kobieta dobrze się czuje, bo wygląda jakoś blado. - Thomas przełknął ślinę i odprowadził wzrokiem dyrektora. Spojrzał na swoją ukochaną, która pewnym siebie, niewzruszonym wzrokiem obserwowała Gaetano, który pochylając się pod chmurą kierował cienki strumień laseru wprost na biodro niemowlęcia. Phebe pojawiła się obok nich z tobołkiem w ręce. Był nieruchomy. Prawdopodobnie Odrodzony spał. Phebe posłała im pokrzepiający uśmiech, co próbował odwzajemnić pielęgniarz. Śród sypiących się iskier dziewczyna odeszła do oddzielnego pomieszczenia, w którym znajdywało się dziesięć, mocno zaawansowanych technicznie inkubatorów. Dzięki nim oprócz przyswajania nowo narodzone dzieci do czynników oddziałujących w środowisku i czynności niezbędnych do przetrwania, odpowiedniego nabierania powietrza, również oddziaływano na ich młode umysłu, aby odpowiednio przystosować je do późniejszego przyswajania wiedzy. Również stabilizowano ich półkule, aby nie zostały przeciążone w wypadku zbyt szybkiego wpływu informacji. W przypadku niektórych Odrodzonych tak było, że, od chwili narodzin ich umiejętności zaczęły się rozwijać. Było to bardzo niebezpieczne. Ich mózgi mogły ulec przeciążeniu. A czasem nawet nie akceptować tego "nadmiaru informacji", przez co było dużo ryzyko przeobrażenia się Odrodzonego w Liniowca. A to było ostatnie do czego dążyli naukowcy.
- Uff, skończone - Gaetano wyszczerzył się. Kruk na biodrze dzieciątka wyglądał... majestatycznie. Czarny kruk pośród białej skóry - Jest to mój pierwszy raz kiedy dziergam kruka. Nie wyszedł tak źle jakbym myślał - zaśmiał się. Victoria uśmiechnęła się blado. Dziecko nie wydało z siebie najmniejszego dźwięku..
- Szkoda, że Richard przygotował dla niego tak okrutny wyrok... - Skierował swe czarne oczy na kruka. - Bardzo mi się podoba jak ten kruk wyszedł....
- Szkoda ci tatuażu, a nie dziecka? - Thomas uniósł brew w niedowierzaniu na głupotę, którą powiedział Gaetan. Chyba już doszczętnie rozumiał swoją żonę. I jej przekonanie, że nie potrafi już dłużej żyć w tak chorej instytucji jaką jest Oddział.
- Ahh, no wiesz, Tom - Thomas skrzywił się na ten pseudonim- to tylko Odrodzeni, wielu z nich i tak umiera, tak czy inaczej. - Wzruszył ramionami. Nie patrząc na parę wyciągnął zza pazuchy opatrunek. Rozerwał opakowanie. Był to bardzo mały bandaż, należycie przystosowane na małe ciałko niemowlęcia. Nakleił je uważnie zakrywając tatuaż. Tak naprawdę nie było potrzeby na to, aby opatrywać "ranę", skoro młody kruk został skazany na eksterminację, jednakże można było zachować resztki pozorów, prawda? Zwłaszcza wiedząc, że obserwowała to kobieta o miękkim sercu jak Victoria.
- Czy naprawdę chcesz, aby on zginął? - Szepnęła cicho Victoria. Czuł jak jej palce mocno zaciskają się wokół jego dłoni. Thomas wiedział, że Victoria długo nie pozostanie spokojna. Kiedy jego ukochana chce, potrafi wybuchnąć jak wulkan i nic jej od tego nie powstrzyma. Gaetano spojrzał na nią zdziwiony.
- Czy ja tego chcę? Nie powiedziałem tego... Po prostu jest Odrodzonym, więc można było się spodziewać, że czeka go taki los. - Odchrząknął - Znaczy, mam na myśli, że albo przeżyje... ale zabije go Oddział, albo stanie się Liniowcem.. Oczywiście mógłby zamieszkać w bloku numer dwa i byłoby wszystko pięknie. Lecz to Richard ma ostateczne zdanie i ja się do tego nie mieszam.
- Wszyscy jesteście tacy sami - westchnęła zirytowana kobieta - Myślicie stereotypowo i nawet nie potraficie pomyśleć o Odrodzonych jak o normalnych ludziach! - krzyknęła zezłoszczona, a z jej mokrych włosów spadło setek kropli wody. Thomas poczuł jak woda ląduje na jego policzku. Gaetano podrapał się nerwowo po karku nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Ponieważ to są Odrodzeni?
- ALE TEŻ LUDZIE !- Wrzasnęła czerwieniąc się ze złości. Zza pół-ścianki rozległ się wredny głos:
- Możecie być tam ciszej? Mamy tu ważne sprawy do realizacji!
Victoria przewróciła oczami. Jakby ją to w ogóle obchodziło. Ważną sprawą dla niej mógłby być problem zalania bloku drugiego albo Kruk, jednakże, dobrze wiedziała, że priorytet tych spraw stanowił 0,1% wszystkich innych problemów. Najprawdopodobniej zalano sypialnię któregoś z kierowników bloków. Nieważne, że w bloku drugim znajduje około dziewięćdziesięciu Odrodzonych, który są zamknięci w swoich "cellroomach". Bez znaczenia jest to, że połowa z nich może nie przeżyć i cel ich badań pójdzie w niepamięć. W sposób takiej ignorancji nigdy nie osiągną wymierzonego celu. Jeżeli chcą utworzyć Odrodzonego, który wreszcie zasiądzie na tron Pierwszego to nigdy tego nie dokonają posuwając się do takich czynów.
- Zalano blok czwarty! - Odkrzyknął ktoś ponownie. Gaetano wybałuszył oczy i zerwał się do pozycji prostej.
- Szlag! Tam znajduje się mój gabinet - Wrzasnął cały blady i w podskokach pobiegł do Obserwatorium. Victoria zmierzyła wzorkiem jak inna naukowiec biegnie do pomieszczenia z inkubatorami. Miała ciemne włosy zawiązane w kok, ubrana w biały kitel, a w rękach niosła zielony tobołek. Kiedyś ją chyba widziała z raz, ale nawet nie pamięta jak się nazywa. Victoria spuściła wzrok i spojrzała na spokojną twarzyczkę Kruka, na którego twarzy ani razu nie wstąpił żaden grymas. Co za grzeczne dziecko....
- Victorio,,,, - Thomas pochylił się nad jej uchem i szepnął: Wiesz, że cię popieram ze wszystkim co robisz... Jesteś mądrą kobietą. Dlatego... Jeżeli faktycznie chcesz to zrobić, masz... mamy okazję. Nie wiem czy zdarzy się lepsza..
Victoria spojrzała na niego przeszklonymi oczami, zagryzła wargę i przytaknęła. Wiedziała, że Thomas pójdzie za nią. Bacznym spojrzeniem obejrzała się wokół siebie. Musieliby przejść obok Obserwatorium, aby wydostać się z laboratorium. Jednakże od Obserwatorium odgradzała ich tylko pół-ścianka. Jest to najtrudniejsza część, aby nie zostać zauważonym przez dyrektora, Gateano i około dziesięciu naukowców. A jeżeli ich złapią... skutki nie będą radosne. Niewykonanie rozkazu? Zdrada Oddziału i całego zakazanego środowiska ? Są to naprawdę straszne w skutkach działania. Ale sił jej decyzji dodaje pomoc jej narzeczonego. Nie sądziła, że kiedykolwiek znajdzie takiego mężczyznę, który nawet w tak krytycznej sytuacji zdecyduje się być po jej stronie. Jest to fantastyczny człowiek. Pochyliła się nad dzieciątkiem i ścisnęła jego rączkę. Nagle... dosłownie na chwilę przestał padać deszcz. Na chwilę przed jej oczami pojawił się obraz normalnego laboratorium jak w powszednich dniach. Niemokrego... Niedeszczowego.. bez chmur i piorunów. Zamrugała powiekami próbując odgonić nachodzące krople łez .Taki mały gest, a potrafił ją złamać.
- Victorio? Musimy działać szybko. Bierz go na ręce. Pośpiesz się - Mruknął Hiszpan lekko wystraszony tą zmianą "pogody". Jeżeli z obserwatorium wyjdzie teraz ktoś, to mogą skończyć ze swoim planem już teraz. Kobieta odetchnęła i pewnym ruchem wyciągnęła delikatnie wenflon z nadgarstka dziecka. Zawinęła go w koc na którym leżał i podniosła go. Delikatnie ułożyła go w ramionach. Poczuła na twarzy delikatne podmuchy wiatru, lecz nie czuła zagrożenia spowodowanego burzą, deszczem...
- Chodź za mnie - Nakierował ją Thomas - trzymaj go tak, aby nikt go nie zauważył. - Pewnym i szybkim krokiem cofnął się w lewą stronę i szedł przed siebie nawet nie dając poznaki, że ucieka sprzed wzorkiem naukowców. Deszcz stawał się coraz bardziej lekki. Biała przyklejona koszula do pleców Thomas odznaczała się wyraźnie w ciemnym, kamiennym laboratorium. Victoria przyłożyła głowę niemowlęcia do piersi. Widziała tylko jego czarną czuprynkę. Uśmiechał się lekko i zaczęła cicho iść za mężczyzną. Nawet nie myślała jakie to dziwne, że nikt z Obserwatorium nie zauważył zmiany pogody... odłączenia maszyn od Odrodzonego... W tamtym czasie była zbyt naiwna... zbyt ślepo wierzyła w to, że im się uda. Może to i dobrze, może tylko dzięki temu zdecydowała się to zrobić nie zastanawiając się za bardzo nad konsekwencjami. Gdyby jak teraz, miała czterdzieści-dwa lata i z tą wiedzą i doświadczeniem, nie zrobiła by tego. Za bardzo bałaby się postawić Oddziałowi...
-END PROLOG-